Wspominałam, że będzie obszernie :)
Zatem zacznę od początku...
Przed ciążą, w trakcie i po byłam z każdej rzekomo doświadczonej strony uświadamiana, że przy dziecku musimy się liczyć z końcem spontanicznych wypadów, wszak wyprawa z małym bohaterem to wyzwanie ze stuletnimi przygotowaniami. Oczywiście guzik mnie obchodzą rady wszystkich "mądralińskich" mamusiek starych i tych młodszych bo do perfekcji każdej z nas brakuje, a uczyć wolę się na własnych błędach niż powielać cudze...
I tak było i w tym przypadku. W piątek popołudniu Buniowy Tata dobija się telefonicznie do mnie, oznajmiając mi (właściwie krzycząc) "Matko Bunia Wspaniałego, w niedzielę lecimy na Kretę!". "Super "laścik" wypatrzyłem, do tego w "olu!". Och jak ja uwielbiam takie sytuacje! :) Po telefonie szybka analiza co jeszcze trzeba zrobić przed wyjazdem. W pierwszej kolejności szybki telefon do Buniowej lekarki w celu umówienia wizyty na przedwakacyjny przegląd. Wspaniale! Znajdzie dla nas czas wieczorem. W takim razie pora na rozpoczęcie wielkich przedwakacyjnych zakupów. Wszak matka od ostatnich wakacji bikini miseczka "B" zamieniła na rozmiar "o mój boższz". Szybka wyprawa do rodzimej galerii po olejki do opalania, szorty, t-shirty, i inne obłędnie lekkie i wakacyjne odzienie. Lista na szybko sklecona.
Dziś ciuchy, na jutro zostawiamy kosmetyki...Matka pogodziła się z czymś takim jak tankini, choć jeszcze rok temu sprawdzałam w wikipedii co to za szit.
Upalny dzień zakończyliśmy na wizycie u naszej ukochanej pediatry. Junior zdrowy jak dąb. Poleciła zabrać ze sobą Nurofen Forte na gorączkę, krople do oczu (co by jakiś wiatr lub piach dziecięciu wleciał), Nifuroksazyd na biegunkę. Witaminę D pomimo dużej ilości słońca również zaleciła podawać. Wszak dziecko z blokerami na ciele nie przyjmuje jej w dostatecznej ilości. Dodała jeszcze, że na Krecie antybiotyki bez recepty, dlatego jakby, tfu tfu, coś się stało to przez telefon powie nam co ewentualnie mamy kupić. Uspokojeni zakończyliśmy pierwszy dzień przygotowań.
W sobotę i niedzielę Tata jeszcze musiał dopiąć sprawy zawodowe na ostatni guzik toteż wojaże sklepowe zaczęliśmy popołudniem. Tym razem pora na kosmetyki. Zaczęliśmy od tego najważniejszego - bloker przeciwsłoneczny dla Bunia. W Superpharmie wybór padł na Iwostin +50. Nawiasem mówiąc polecamy, bo muśnięte kremem malutkie paluszki po dotknięciu naszych ramion zostawiły pamiątkę w postaci białych, nieopalonych plam :)
W Rossmanie natomiast zaopatrzyliśmy się w kilka opakowań podróżnych na kosmetyki. Swoją drogą kilka zostało jeszcze po szpitalnej wyprawce przedporodowej.
Na szybko kupiliśmy również w markecie basen dmuchany wraz z piłką. Kupiłam najzwyklejszy w obawie przed zwiększoną wagą bagażu. Później żałowałam, że nie wybrałam w wersji z daszkiem.
W wakacyjnej wyprawce miała się znaleźć również budka przeciwsłoneczna do Bugaboo, jednak jedyny sklep stacjonarny sprzedający do naszego wózka akcesoria nie miał jej akurat na stanie. Niemniej potrzeba matką wynalazków i matka w sobotni wieczór uszyła osłonę na wózek, która przy okazji sprawdziła się jako lekki kocyk.
W sobotni wieczór również spakowaliśmy już nasze walizki w większej części, w celu ich wcześniejszego zważenia aby nie było nieprzyjemnie drogich niespodzianek na lotnisku.
Z kwestii informacyjnych, Bunio jak dziecko, które nie ukończyło drugiego roku życia wyjazd miał za darmo, o czym większość z Was zapewne wie. Podczas lotu ma status infanta. Nie ma osobnego miejsca w samolocie, a limit bagażu na niego (przynajmniej w liniach Lot-u) wynosi 10 kg + wózek.
Przed planowanymi zagranicznymi wakacjami warto zaopatrzyć się w Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego w oddziałach lub delegaturach NFZ. My z racji spontanicznego i nagłego wyjazdu nie zdążyliśmy jej wyrobić, niemniej wykupiliśmy dodatkowe ubezpieczenie w biurze podróży.
Wracając do naszych przygotowań. w niedzielę Tata pojechał jeszcze do pracy, a ja kończyłam dopakowywanie naszego bagażu. Na szczęście z pomocą przyszli dziadkowie Buniowi, którzy zajęli się szanowną młodzieżą. Wylot mieliśmy aż z Wrocławia, toteż do odprawy rozpoczynającej się o godzinie 17 musieliśmy doliczyć czas dojazdu. Jechaliśmy własnym samochodem, dlatego warto wcześniej zarezerwować i opłacić parking przy lotnisku. Zaoszczędzi trochę czasu i nerwów przed odlotem.
O godzinie 13 ruszyliśmy w drogę. Upał nie z tej ziemi. Mając troszkę czasu w zapasie, zahaczyliśmy o McDonalds'a aby się posilić przed odlotem. Pod koniec drogi, już na parkingu lotniskowym wysiadła nam klimatyzacja, a kontrolka głośno alrmowała o gigantycznie rosnącej temperaturze silnika. Ale co tam! Przecież jedziemy na wakacje, później będziemy się martwić. W myślach dziękujemy wszelkim bogom, że samochód siadł dopiero na miejscu, we Wrocławiu.
Do odprawy podeszliśmy na czas, czyli o godzinie 17. I nagle zamarliśmy. Na monitorze informacyjnym widzimy wyświetlony komunikat, że przewidywana godzina odlotu zamiast o 19:05 opóźniła się na godzinę 1:30 (!!!). Wtf?! Co z Buniem?! Gdzie my się podziejemy przez tyle godzin?! A może to dobrze? Zaśnie przynajmniej... Człowiek w każdej sytuacji stara się znaleźć radosny promień szczęścia.
Pozostało nam się jedynie cieszyć, że terminalowi lotniska poszczęściło się z klimatyzacją bardziej niż naszemu autu.
I tak czekamy...Poszliśmy do restauacji, w której panowała kameralna ciemna atmosfera z dużymi skórzanymi kanapami. Młody rozprostowywał kości pełny radości, nie wiedzieć czemu nie zmęczony upałami i całą zaistniałą sytuacją. Po godzinie 21 postanowiliśmy przejść już z Kubusiem do hali odlotów. Wciąż nie śpi. Ufff...do tego nadal zadowolony.
O matko! Jak ja się cieszę, że karmię piersią. Przecież wszystkie słoiki z jedzeniem w już dawno nadanym bagażu. Dziecko najedzone nadal nie śpi, nadal zadowolone gada jak nejęte.
A my czekamy...i czekamy...
Godzina 22 Kubuś nadal nie śpi. 23 to samo. W karierze prawie dziesięciomiesięcznej nasze dziecko nie widziało świata o 11 wieczorem. A tu a jakże, podrywa pięcioletnie niewiasty (nieco mniej zadowolone z przymusowego przestawienia się na nocny tryb życia). Humor wakacyjny udzielił Mu się w tych wyjątkowych i średnio sprzyjających okolicznościach bardziej niż nam...
O 23:30 skapitulował przy cycu. A my nadal czekamy mając po cichu nadzieję, że opóźnienie będzie o czasie :)
O godzinie 1:30 w końcu się doczekaliśmy! Wpuszczają w końcu do samolotu. A tu spanikowani patrzymy do wózka a Buniowe pięciozłotowe oczy wpatrują się w nas ciekawsko. O matko! Wszystko nie tak! Przecież miał spać! Eh...Niech się dzieje wola nieba...zostawiliśmy wózek przed wejściem i wchodzimy z totalnie, jak nam się pierwotnie wydawało, wybudzonym dzieckiem :)
cdn...
|
Mniej wytrwali pasażerowie feralnego lotu |
|
I tata w końcu odpadł... |